Celem klubowej wyprawy w 2011 roku  na jachcie Panorama był Archipelag Svalbard.

Wyprawa startowała z Gdyni w dniu 14 maja 2011r. i osiągnęła cel w połowie lipca.

Po przepłynięciu 7667  Nm w 10 etapach, w ciągu 147 dni, z  wymianą kapitanów i załóg jacht powróci do Gdyni w dniu 8 października 2011.
W wyprawie wzięło udział 85 uczestników.

Poszczególne etapy wyprawy dowodzone były przez doświadczoną kadrę kapitańską wywodzącą się w większości z Jacht Klubu AZS Wrocław.

Powstała osobna strona dotycząca tej właśnie wyprawy Svalbard 2011 – Dalej są smoki


 

Całą wyprawę opisał Adam Lenartowski. Zachęcamy do ciekawej lektury!

 

Wprowadzenie

               Uwaga: Wszystkie przedstawione postaci i sytuacje są prawdziwe. Wydarzenia miały miejsce na przełomie lipca i sierpnia roku Pańskiego 2011 podczas wyprawy na Archipelag Svalbardzki, zorganizowanej przez Jacht Klub AZS Wrocław na jachcie Panorama. Ewentualne rozbieżności między sprawozdaniem a rzeczywistością wynikają tylko z niedoskonałości pamięci autora i nie są zamierzone.

Podróż

Było ciepłe, lipcowe przedpołudnie. Na lotnisku w Balicach odbywał się normalny ruch. Słychać było terkot kołujących walizek na bruku i klaskanie pasażerów, którego piloci i tak nie słyszą. Tysiące ludzi wyruszało lub wracało z wczasów w pochłoniętej kryzysem Grecji lub ogarniętym zamieszkami Egipcie. Nikt nie zwrócił uwagi na grupkę dziesięciu jeszcze czystych i już podekscytowanych żeglarzy w polarach i swetrach, dziwnie się uśmiechających po skosztowaniu coli, jakby była ona co najmniej E-colą czy wręcz iColą. Prawdopodobnie powodem uśmiechu był to, co czekało na drugim końcu trzyetapowej podróży lotniczej, wypełnionej stosami toreb na wózkach za 1 Euro i colą, której kubeczki niektórzy z podróżników przekazywali innym, nie mogąc podołać drzemiącej w niej magicznej mocy.

Podczas postoju w Oslo, przyszła załoga Panoramy cieszyła się ostatnimi chwilami z cywilizacją. Agnieszka sprawdzała, co tam na fejsie, Basia wybrała się na bardzo mały shopping, wszak ceny już były norweskie, a Adam zrobił jeszcze mniejszy przegląd prasy, ograniczający się do pokładowej gazetki Ryanair. Temperatura powietrza wciąż była dwucyfrowa z dwójką z przodu, zwłaszcza wewnątrz budynku lotniska.

Tromso przywitało żeglarzy widokiem pięknego mostu, którego pokonywanie musi dostarczać kierowcom wrażenia wjeżdżania do nieba. Po odebraniu taśmociągowi licznych, pełnych jedzenia, a zwłaszcza picia toreb, Jacek stanął przed koniecznością przekonania personelu przewoźnika, że dziesięciu osobom, wśród których są tylko cztery niewiasty, na prawdę niezbędne są trzy kwintale bagażu. Ubogość zaopatrzenia w tysięcznym zaledwie Longyearbyen, a także samych żeglarzy, podyktowała konieczność zaopatrzenia się przed wyjazdem z Polski we wszelkie niezbędne produkty, od Nutelli po Paprykarz Szczeciński. Dlatego każdy z sześciu dorodnych mężczyzn dzierżył po dwie duże torby – w pierwszej, najważniejszej, znajdował się prowiant na dwutygodniowy rejs. W drugiej, ewentualnie, załogant mógł zabrać swoje prywatne rzeczy, w tym odzież umożliwiającą mu niezmordowaną pracę na pokładzie czy słońce czy śnieg, czy dzień czy dzień.

Marek, wysłany przez Jacka, aby błysnąć okiem do pań obsługujących taśmę bagażową, swoim talentem dyplomatycznym sprawił, że góra toreb owszem, zasłaniała słońce, ale stała się jakby lżejsza i zgrabnie przemknęła przez wagę bezlitośnie naliczającą dopłatę. Obarczeni już tylko ręcznymi sakiewkami żeglarze po raz ostatni w czasie tych wakacji wyszli na dwór, nie ubierając przedtem czapek i rękawic.

Lot na Spitzbergen przebiegał w doskonałych warunkach pogodowych. Jacek, jak zwykle przygotowany pod każdym względem, opowiadał reszcie przyklejonych wielkimi oczami do malutkich okienek żeglarzy o widocznych w dole fiordach i lodowcach.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-1

Przy okazji można było zweryfikować śledzone od miesięcy mapy lodowe. Przez cały sezon Ocean Arktyczny nie był zbyt gościnny dla jachtów, ale gdy odwiedziła go wrocławska Panorama, nieco odpuścił okazując trochę wolnej wody. Niemniej o okrążeniu archipelagu Svalbardu można było zapomnieć. Na szczęście po wylądowaniu w Longyearbyen okazało się, że Panorama już czeka, co wcale nie było takie oczywiste, gdy czytało się wiadomości kapitan Ali przesyłane kilka dni wcześniej.

Predator

               Była północ i świeciło piękne słońce, kiedy Jacek z pierwszymi członkami załogi dotarł na Panoramę. Musieli w tym celu przejechać około kilometra wypożyczonym samochodem, przenieść torby przez kamienistą plażę i dotrzeć pontonem na stojący na kotwicy jacht. Gdy tak stali, zastanawiając się, czy już powinni być gotowi na spotkanie z niedźwiedziem polarnym, usłyszeli prychanie silnika. To Darek, członek poprzednej załogi płynął im na przeciw. Silnik wyzionął ducha w momencie, kiedy ponton dobił do brzegu. Podekscytowani widokiem ukochanego jachtu, Jacek, Adam i Olek szybko zamienili miejscami stertę własnych toreb leżących na plaży z tymi w pontonie, należącymi do załogi Ali. Po chwili wiosłowania wspinali się po drabince rufowej na skąpany w promieniach słońca pokład.

               Ponieważ w Svalbardzkich fiordach występują znaczne pływy, Panorama stała na drodze wielu mniejszym i większym krom, opuszczającym zatokę, by powrócić za kilkanaście godzin, gdy prąd się odwróci. Kapitan Jacek zdecydował o zejściu z kotwicy, aby uniknąć spotkania z nieznającymi prawa drogi kawałkami lodu. Podzielił załogę na wachty i wysłał tych, co nie byli Jagodą, Agnieszką ani Maćkiem do koi. Wcześniej oczywiście wzniósł toast za pomyślny rejs, w czym towarzyszyli mu wszyscy obecni na pokładzie i wszechobecny Neptun. Już nie trzeba było się maskować, więc Wojtek, zamiast butelki coli, przyniósł będące na wyposażeniu Panoramy kieliszki i nalał Metaxę z butelki Metaxy.

               Rano, gdy słońce wzeszło jeszcze bardziej, na dzielnych żeglarzy czyhała… robota. Nikt się nie wywinął. Jacek z Markiem i Agnieszką pojechali do miasta załatwić takie sprawunki, jak broń czy pisemne pozwolenie Guwernatora na penetrację Svalbardu. Wojtek z Adamem i Olkiem mieli za zadanie przewieźć na jacht słodką wodę. W tym celu nosili pięciolitrowe butelki na pobliski kemping, napełniali je w umywalce powodując dezaprobatę osób czekających ze szczoteczką do zębów w ustach i wracali pontonem na jacht. Reszta załogi sztauowała prowiant. Po przewiezieniu trzystu litrów wody pitnej Wojtek stwierdził, że na jachcie brakuje już tylko kapitana. Wysłał więc Adama i Olka, żeby uzupełnili ten brak. Gdy chłopcy dopłynęli do brzegu, Jacek, Marek i Agnieszka już czekali.

-Wszystko gotowe? – Zapytał Jacek. Odpowiedziało mu zgodne kiwanie Olka i Adama. –Okejos, to zanim wypłyniemy, przejdźcie się po Longyear, możecie kupić jakieś pamiątki albo jakiś ciepły ciuch. Chodźmy na jacht, przebierzecie się.

-To ja zaczekam tutaj – odpowiedziała Agnieszka, zawsze gotowa by chodzić po sklepach. – Dajcie mi tylko kluczyki od samochodu, to sobie posiedzę – dodała od niechcenia. Być może to uratowało jej życie.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-2

               Jacht był gotowy do drogi, więc można było się odprężyć. Ale oko Basi jest zawsze czujne. Kto inny w takiej chwili zwróciłby uwagę, że jedna kra płynie w przeciwną stronę, niż wszystkie. O swoim spostrzeżeniu zakomunikowała wszystkim.

-To niedźwiedź! – stwierdził kapitan.

-Popatrz, jaka franca! – zdumiał się Olek.

Tylko Igor nic nie powiedział. Głównie dlatego, że nie było go wśród załogi. Od kiedy pierwszy raz stanął na jachcie, a chwilę później klęknął przy relingu, marzył o dniu, w którym nie wróci na morze. W końcu się udało. Odsiecz przyszła z najbardziej niespodziewanej strony – od Narodowego Funduszu Zdrowia. Gdy cała wyprawa była już przygotowana, Igor dostał list polecony. Jego treść brzmiała mniej więcej: „Obywatel Igor oraz obywatelka żona Igora wzywani są do stawienia się w sanatorium na turnus sierpniowy.” Uśmiech Igora musiał być większy niż pieczątka na wezwaniu.

W tym czasie franca wyszła z wody i spacerowała wzdłuż plaży, w poszukiwaniu czegoś do przekąszenia.

-NIEDŹWIEDŹ!!! – Stwierdził Jacek na tyle głośno, aby usłyszeli go wszyscy na brzegu. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że nie koniecznie owi wszyscy rozumieją polską mowę.

-Chyba się przesłyszałam – pomyślała Agnieszka, przewracając się na drugi bok w Kii Sportage na tylnim siedzeniu. W tym czasie Jacek sięgnął po aparat, a zaraz potem po CB radio.

-Polar bear, polar bear near the camping in Longyearbyen! – brzmiał komunikat kapitana na kanale 16. Oczywiście tym razem przyciągnął większą uwagę. Po kilku minutach na drodze dojazdowej do campingu pojawiła się chmura kurzu, a gdy opadła, wyłonił się strażnik Svalbardu. Uzbrojony w kapelusz na głowie i groźny wzrok jął strzelać ze strzelby w ziemię obok niedźwiedzia. Ten w popłochu rzucił się do ucieczki. Agnieszka, obudzona hałasem, zdała sobie sprawę, że znajduje się w centrum niesamowitych wydarzeń. Po chwili śladem strażnika przyjechało paru ciekawych mieszkańców miasteczka. Niektórzy nie widzieli tu niedźwiedzia od szesnastu lat. Tymczasem miś, do którego chyba od szesnastu lat nikt nie strzelał, uciekał, aż się kurzyło. Wskoczył do wody, rażony jeszcze strzałem z rakiety sygnalizacyjnej. Strażnik na prawdę miał używanie. Tak samo fotografowie z pokładu Panoramy.

Przywitanie z Oceanem Arktycznym

               Zakupy nie trwały długo. Nie dlatego, że w tysięcznym miasteczku nie ma wielkich galerii handlowych. Rozkaz kapitana, by wrócić w ciągu godziny, był dla żeglarzy głównym powodem.

               I wypłynęli. Na pokładzie leniwie posuwającej się na silniku Panoramy trwały ostatnie prace przygotowawcze, Marta po raz pierwszy umyła zęby. Tymczasem warunki lodowe pogarszały się. Jacek schował aparat i przejął ster, a załoga chwyciła za igortyczki. Ten genialny wynalazek, wprowadzony do użytku przed Odyseją Grenlandzką 2009 pozwalał wierzyć, że kry lodowe nie są już przeszkodą dla Panoramy, a także nieco uspokoić Olgierda, ponieważ każda rysa na stalowym kadłubie jachtu jest też rysą na jego sercu.

Takoż, Wojtek, Maciek, Olek i Adam igortyczyli drogę wśród lodu, aby wydostać się z Isfjordu. Nie miał on zamiaru jeść z ręki. Mało tego, poczęstował żeglarzy taką falą, że pięć metrów długości igortyczek czasami nie starczało, żeby dosięgnąć kry. Przypominało to walkę bokserską. Lód atakował, gdy jacht spadał z fali, by zaraz uchylić się przed ciosem. Kry ustąpiły miejsca górom, których było coraz więcej. Widziany wcześniej na horyzoncie jacht, prawdopodobnie duński, zniknął gdzieś w oddali. Kapitan Jacek, stojąc na salingu, wypatrywał szczeliny w białym polu, a Marek manewrował jachtem wśród lodowych gigantów. Dziewczyny podały chłopakom szelki asekuracyjne, ponieważ każda fala mogła spowodować ich dezintegrację z jachtem. Nagle ktoś wszczął alarm. To kapitańska rękawica wpadła do wody. Przez chwilę unosiła się na powierzchni, ale każde uderzenie fali mogło ją zatopić. Marek walczył kołem sterowym i manetką, żeby zbliżyć się do zguby. Adam sięgnął po nią bosakiem, przekazawszy igortyczkę Wojtkowi. Olek, ryzykując wpadnięcie do lodowatej wody, wychylił się po wiszącą na koniuszku rękawicę i wciągnął ją na pokład, a Agnieszka udzieliła jej pierwszej pomocy, kładąc w możliwie suchym i ciepłym miejscu.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-3

Wkrótce pak lodowy ustąpił i odsłonił czyste wody Oceanu Arktycznego. Jacek postanowił zaczekać na płynący nieco z tyłu jacht Spirit One, prowadzony przez Jurka, który jako skipper Panoramy zdobył Svalbard pięć lat wcześniej. Gdy jednostki zbliżyły się do siebie, kapitanowie wymienili pozdrowienia, a załogi ostrzelały się wzajemnie z aparatów fotograficznych. Po wymianie grzeczności i wizerunków każdy popłynął w swoją stronę, czyli na północ.

Kongsfjorden

               Po opłynięciu Prins Karls forland Panorama została skierowana twardą ręką kapitana do Kongsfjorden. Tamtejsza woda, choć brudna, była spokojniejsza, niż na otwartym oceanie. Dzięki temu choroba morska, która niektórym wrażliwym żeglarzom tym razem nie dokuczała, tutaj nie dokuczała jeszcze bardziej. Jacek postanowił zacząć zwiedzanie od lodowca Kongsbreen. Był on tak wysoki, jak nisko opadły szczęki załogi na teakowy pokład. Po długim ostrzale z aparatów pobrano skalp w postaci lodu do drinków. Kapitan nawiązał łączność ze stojącym na kotwicy żaglowcem Oceania. Ten noszący polską banderę statek naukowy prowadzi badania dla Polskiej Akademi Nauk na terenie Arktyki. Dowódcy jednostek wymienili się przez radio planami na najbliższe dni, a załogi, ubrane w sztormiaki (na Panoramie) albo koszulki (na Oceanii) mierzyły się nawzajem spojrzeniami.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-4

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-5

               Po spotkaniu z rodaczką Panorama wpłynęła do przystani w Ny Alesund. Jest to najbardziej wysunięta na północ osada ludzka i znajduje się tutaj równie najbardziej wysunięty na północ oddział poczty. Ale zamiarem załogi Jacka nie było, bynajmniej, wysyłanie listów. Swe kroki skierowali do baru. Wszak był to piątkowy wieczór, więc tam najlepiej można było zintegrować się z miejscową ludnością. Jeśli można nazwać miejscowym kogoś, kto przybył na kilka miesięcy, jak dziewczyna ze Stanów Zjednoczonych, która zainteresowała się Adamem.

Ny Alesund składa się głównie z instytucji badawczych. Nie ma tam polskiej stacji, ale tylko dlatego, że są wszędzie indziej na Svalbardzie. Spotkać można za to Chińczyków i Hindusów, a także, co niebywałe, Norwegów. Oprócz wspomnianej już poczty, jest tam muzeum, informacja turystyczna, pomnik i dom Roalda Amundsena, uniwersytet, ruiny kopalni węgla i maszt do cumowania sterowców, gdyby ktoś chciał dotrzeć tu drogą powietrzną. Ny Alesund próbuje więc udawać prawdziwe miasto, ma nawet China Town, składające się z zaledwie jednego budynku w stylu skandynawskim, ale chronionego przez dwa rzeźbione lwy siedzące przed wejściem. Wróćmy jednak do baru, w którym nasi dzielni żeglarze raczyli się przepysznym, zimnym piwem i ciepłą atmosferą. Złocisty napój jest tam tańszy niż w Warszawie, więc wieczór był długi i przyjemny. Równie przyjemny jak ciepły prysznic w porcie.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-6

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-7

               W sobotni poranek Agnieszka, Jacek, Olek i Adam przedsięwzięli wyprawę badawczą. Wiele miesięcy wcześniej wrocławscy żeglarze osiągnęli porozumienie z Polską Akademią Nauk, na mocy którego mieli za zadanie pobrać próbki wody ze strumieni napotkanych podczas eksploracji. Uzbrojeni w strzelbę, czapkę i skrzynkę sprzętu przekazanego przez PAN opuścili miasteczko. Strzelba miała zapobiegać spotkaniu z niedźwiedziem, czapka – zadziobaniu przez ptaki, a buteleczki i mierniki pozwoliły przysłużyć się nauce. Po obejściu całej opuszczonej kopalni Jacek wybrał strumień, który najbardziej odpowiadał temu w instrukcji przekazanej wraz z przyrządami. Nie odpowiadał, co prawda, zdjęciu, ale właściwsze byłoby stwierdzenie, że zdjęcie nie odpowiadało rzeczywistości. Adam ochoczo zabrał się do pracy, która przypominała mu nieco zajęcia na Politechnice Wrocławskiej. Tym bardziej należy docenić poświęcenie, z jakim oddał się laniu wody i wtykaniu mierników do słoiczków.

               Po opuszczeniu Ny Alesund żeglarze skierowali się na drugą stronę fiordu, do leżącego nad przepiękną zatoczką London. Nie ma tam sklepów przy Oxford Street ani Hyde Parku, jest za to stara kolejka, trochę zardzewiałego żelastwa i parę domków. Żeglarze z Panoramy po wykonaniu inspekcji wzrokowej wziernej przezokiennej stwierdzili, że niektóre z nich są zamieszkane. Wewnątrz było czysto i na oko ciepło, ale nowe kłódki na drzwiach kazały myśleć, że w środku nikogo nie ma.

Niemniej, osada robiła niesamowite wrażenie, zarówno stopniem zachowania, jak i stopniem opuszczenia. Spacer, odbyty w dwóch turach ze względu na ograniczoną pojemność pontonu, był przeżyciem zupełnie odmiennym od picia zimnego piwa w ciepłym i ciemnym barze. Ale równie przyjemnym.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-8

unnamed

 

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-9

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-10

 

Magdalenefjord

               Następnym celem, jaki wyznaczył Jacek był fiord Marii Magdaleny i znajdujący się tam lodowiec tej samej pani. Żegluga przebiegała w ciężkich warunkach. Neptun miotał Panoramą z siłą sześciu szatanów. Na szczęście Jacek przewidział jego gniew, więc żagle były zarefowane już wcześniej, gdy woda była spokojna, a cała załoga na pokładzie. Teraz wszyscy oprócz kapitana i wachty pierwszej, składającej się z jednego oficera Wojtka, jednej Basi i jednego Adama spali w swoich kojach przerwacając się na drugi bok na każdej większej fali.

Po czterech ciężkich godzinach z odsieczą przyszła wachta druga. Jak zwykle pierwsza punktualnie pojawiła się oficer JaGut. Chwilę później spod suwklapy wynurzył się poprzedzony swoją włochatą czapką Maciek, witając entuzjastycznie wszystkich obecnych. Last but not least, Agnieszka obrzuciła wszystkich groźnym, acz zaspanym spojrzeniem. I wtedy to się stało. Wolny od grota ze względu na warunki bom zerwał się z topenanty. Zawiodło ucho, do którego była ona przywiązana. Stalowa rura zawisła tylko na krawacie przwiązanym do wanty bezanmasztu. Złowieszcze spojrzenie Agnieszki spowodowało, że bom nie odważył się spadać dalej. Licznie przebywająca na pokładzie załoga rzuciła się, aby zapobiec większemu zamieszaniu. Po chwili pracy czterech chłopa problem został zażegnany.

Wachta druga też nie miała łatwo, jednak po jakimś czasie Neptun trochę się uspokoił, prawdopodobnie urzeczony wdziękiem Agnieszki i Jagody. Maćka też coś urzekło, być może dziewczyny, być może widok za burtą. Postanowił sięgnąć po aparat przez świetlik znajdujący się nad jego koją. Stary tylko na to czekał. Gdy włochata czapka zniknęła pod pokładem, przyszło tsunami, które przelało się przez liczne warstwy ubioru Maćka, później przez jego koję, aż do śpiącej niżej Marty. Czymże jest bomba atomowa wobec potęgi jej gniewu. Trudno wyobrazić sobie gorszy początek dnia, a właściwie jeszcze koniec nocy, niż pół Morza Grenlandzkiego w śpiworze. Ogromne wyrazy uznania należą się Marcie za to, że nie wyrwała Maćkowi kręgosłupa ani nie utopiła go w zenzie.

Kotwica Panoramy opadła na dno fiordu a głowy załogantów na poduszki, względnie bluzy, ręczniki i inne przedmioty będące przedłużeniem ramion Morfeusza. Na pokładzie zostali Marek, Adam i Olek. Po raz kolejny rozkręcali gaźnik, by złożyć go z powrotem i stwierdzić, że wciąż nie działa. Jachtem zainteresowali się norwescy policjanci, którzy mieli tu swój posterunek. Ich misją jest zapewnić wieczny spokój spoczywającym tam wielorybnikom. Podpłynęli do burty Panoramy, aby nawiązać rozmowę. Po upewnieniu się, że trzech zaspanych młodzieńców nie planuje grać w piłkę na cmentarzysku albo odpalać fajerwerków, policjancy odpłynęli swoim RIB-em w kierunku Ny Allesund.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-11

Podczas obiadu załodze Panoramy towarzyszył Jerzy, kapitan stojącego nieopodal na kotwicy Spirit’a. Na tą okazję Marta wystroiła się w piżamę. Gdy wszyscy się posilili, nadszedł czas na wycieczkę do lodowca. Pół godziny spaceru było miłą odmianą od szesnastometrowego pokładu jachtu. Na ten spacer żeglarze wybrali się w komplecie, mijając po drodze wracających z tego samego miejsca żeglarzy ze Spirit’a. Dziesięcioosobową kolumnę pieszą zamykał uzbrojony Wojtek.

Spacer przebiegał w warunkach znacznie odbiegających od tego, co ledwie kilka godzin wcześniej zaproponował Neptun – było ciepło, sucho, słonecznie i na dodatek grunt pod nogami nie był targany falami. Był za to naznaczony śladem niedźwiedziej łapy. Ślad ten natychmiast przykuł uwagę podróżników. Największą ciekawość wzbudzał fakt, że niedźwiedź, który tu stąpnął, znikąd nie przyszedł, ani donikąd nie poszedł. Jacek wyjaśnił, że to robota Guwernatora – ma on stempel z takim wzorem, żeby dostarczyć turystom wrażeń i podtrzymać ich czujność.

Po dotarciu do lodowca dzielni żeglarze sięgnęli po aparaty. Trwająca w nieskończoność sesja była tylko pretekstem, żeby być gotowym na to, na co wszyscy po cichu liczyli – że bryła lodu oderwie się z hukiem od ściany i wpadnie do wody. Tak się jednak nie stało, przez co karty pamięci zostały zapełnione banalnymi zdjęciami uśmiechniętych ludzi na tle lodowca, w wszystkich kombinacjach, jakie można utworzyć z dziesięciu osób.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-12

Najpółnoc

               Żeglowali dalej na północ. Śladów cywilizacji było coraz mniej, na tyle, na ile jest to jeszcze możliwe. Mijając obóz Uniwersytetu Gdańskiego Jacek spróbował nawiązać łączność radiową. Odpowiedziała mu cisza. Według później uzyskanych informacji, grupa naukowców z Pomorza oszczędza wszystko, co ma, bo ma tego mało. Dlatego radio włącza tylko, kiedy potrzebuje, żeby nie zużywało zbyt dużo energii. Natomiast podczas częstych wizyt niedźwiedzi polarnych Gdańszczanie schodzą im z drogi i czekają, aż goście zwiedzą ich namioty. Póki nie atakują, nie są niepokojone. Odstraszanie rakietami i bronią jest skuteczne, póki ma się rakiety i amunicję. Czyli w tych warunkach bardzo krótko.

               Ostatnim kawałkiem lądu, na którym załoga Panoramy postawiła stopę przed skierowaniem się ku biegunowi, było Virgohamna. Jest to najdalej wysunięty na północ ośrodek turystyczny. Jako pierwszy odwiedził go dżentelmen o nazwisku Pike, na zimowy wypoczynek. W tym celu zbudowano dla niego w pełni wyposażony domek, z czterema pokojami, kuchnią i łazienką. Rzecz się działa pod koniec XIX wieku i był to pierwszy wywczas w rejonie arktycznym.

               Żeglarze z Panoramy nie byli pierwszymi podróżnikami, którzy z Virgohamna wyruszyli jeszcze dalej na północ. Ponad sto lat wcześniej zrobili to August Andree i Walter Wellman. Obaj próbowali dostać się na biegun północny drogą powietrzną, ale tylko Wellman tą próbę przeżył, acz celu nie osiągnął. Obecnie można oglądać szczątki budowli postawionych przez wymienionych podróżników. To, czego nie ma, a nie ma zwłaszcza domku Pike’a, najprawdopodobniej przydało się Rosjanom w jednej z dwóch osad, które zbudowali na Spitzbergenie.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-13

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-14

Przyszedł czas porzucić widok stałego lądu i skrzypienie żwiru pod nogami. Skoro da się płynąć dalej, trzeba to zrobić, wszak taki był cel wyprawy. Panorama cięła fale powoli i dostojnie. Fale te były coraz mniejsze, aż jacht osiągnął szerokość 80°40.666’ N. Trudno opisać, jak bardzo tam nic nie ma. Nawet wiatr rzadko zapuszcza się w te rejony i ledwie muskał żagle. Dookoła była przestrzeń, lód i cisza. Ciągnęły się w nieskończoność. Wszyscy byli przejęci tym widokiem. A więc tak wyglądają smoki, o których tyle opowiadał kapitan. Nie mówili wiele, z wyjątkiem Igora, którego wciąż nie było wśród załogi Panoramy. Był za to w sanatorium. Ale za pośrednictwem satelity jego głos dotarł aż na pokład jachtu. Jak to Igor, miał więcej do powiedzenia o swoim odpoczynku, niż Jacek o rejsie. Być może miało to związek z tym, ile kosztowało połączenie i kogo kosztowało.

Kierunek: Południe!

– To co, wracamy? – spytał Jacek, zaciągając się cygarem.

Odpowiedziało mu milczenie. Płynąć na południe? Kiedy tu jest tak pięknie, tak cicho, tak przyjemnie? Jeszcze parę zdjęć, jeszcze trzeba podziękować Neptunowi, że pozwolił tak daleko dopłynąć. W ostatnich latach Panorama zabierała swoje załogi jak najdalej na północ, pozwalając im zobaczyć to, co dla znakomitej większości białych ludzi jest tylko mglistym wyobrażeniem lub zdjęciem w internecie. Najczęściej podróżuje się aby odpocząć na plaży, wygrzać kości lub sączyć drinka pod palmą. Niewielu jest chętnych, aby podjąć trud dotarcia w miejsca mniej dostępne, gdzie sama podróż jest wyzwaniem. Takim miejscem wciąż jest Svalbard. Ledwie sto lat temu był jeszcze nieodkryty, tajemniczy. Teraz jest tu wiele baz naukowych badających arktyczną przyrodę. Coraz więcej jest też turystów. Wszystkie reguły i liczne procedury, których muszą oni przestrzegać, są opisane dokładnie w kolorowych ulotkach o dużym nakładzie. Na lotnisku w Longyearbyen codziennie ląduje tyle samolotów, że wszyscy mieszkańcy miasteczka mogliby je opuścić w ciągu jednego dnia. W prawie w każdym fiordzie można spotkać jakiś jacht lub statek wycieczkowy. Wciąż jeszcze można zobaczyć przyrodę nieskażoną dotykiem człowieka. Ale to się zmienia. Dzięki temu, że w zasięgu radia znajdują się inni ludzie, można liczyć na pomoc, kiedy będzie potrzebna. Ale za kilka lat, kiedy wycieczki na Svalbard spowszednieją, ile zostanie z tej dzikości? Czy każdemu będzie się chciało zabrać swoje śmieci, czy powstrzyma się od zabrania „małej pamiątki”, zostawienia swojego podpisu? I dokąd będzie można wtedy się udać, aby pobyć samemu? Pozostaje śledzenie rozwoju turystyki kosmicznej.

Gdy już ruszyli, dziób Panoramy wskazywał cały świat. Płynęła nie tylko w stronę Rzymu, ale w stronę każdego miejsca na ziemi. Wreszcie można było zacząć się rozglądać za celem na przyszły sezon. W swej dwudziestopięcioletniej historii Panorama opłynęła już cały świat i nie tylko. Przez kilka sezonów przywiązanie do tego jachtu i przyjaciół z klubu brało górę nad cichą, nieśmiałą chęcią żeglowania w strojach kąpielowych i zmagania się z brakiem lodówki na jachcie.

Po pewnym czasie po lewej burcie pokazał się ląd. Po jeszcze pewniejszym czasie po prawej burcie również pokazał się ląd. Był to mijany już wcześniej Prins Karls forland. Pełniący wachtę Wojtek, Basia i Adam umilali sobie czas zgadywaniem, co widzą na horyzoncie. Było to coś pomarańczowego, coś czarnego i coś brązowego. Wynurzający się co jakiś czas z zejściówki Jacek zachowywał pokerową twarz. W miarę upływu czasu i postępów w regulowaniu lornetki coś pomarańczowego okazało się być znakiem nawigacyjnym. Później czarne coś odkryło przed żeglarzami swą tajemnicę – to była budka policyjna. Gdy byli już zupełnie blisko, sterta brązowego czegoś nagle zerwała się i pobiegła do wody.

– Morsy! – krzyknęła Basia, zawsze czujna i zawsze sokolooka.

– Rzeczywiście! – udał zaskoczenie Jacek. Podzielił się spostrzerzeniem ze śpiącą częścią załogi i sięgnął po aparat, który dziwnym zbiegiem okoliczności był na najkrótsze podczas całego rejsu wyciągnięcie ręki. Kilka morsów chętnie pozowało do zdjęć, ale większość niewzruszenie pozostawało stertą brązowego czegoś. Podobnie rzecz się miała wśród załogi. Banda tłuściochów ze śmiesznymi ząbkami nie jest powodem, żeby zrywać się ze snu, pomyślały obie strony.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-15

Hornsund

               Kto myśli, że przystąpienie Polski do Unii Europejskiej było początkiem wyspiarskiej ekspansji biało-czerwonych, jest w błędzie. Od roku 1978 w Hornsundzie na południu Svalbardu działa Polska Stacja Polarna należąca do PAN. Zajmuje się głównie przyjmowaniem wycieczek turystów, w przerwach prowadząc badania naukowe. Jest też schronieniem dla norweskich policjantów, którym nudzi się w niedawno postawionym tuż obok bazy posterunku.

Gdy kotwica Panoramy dotknęła dna, załoga zrzuciła ponton na wodę. Ponieważ warunki były dość ciężkie, kapitan postanowił zostać na jachcie. Prawdopodobnie po to, żeby nie stać się ofiarą drwin, tak jak reszta załogi, której polecił ubrać pomarańczowe kombinezony. Pierwszych pięciu wsiadło do pontonu i jęło wiosłować, mając twarze wykrzywione od gumowych kapturów.

Po dotarciu na brzeg i upewnieniu się przez radio, że za przybrzeżnym wałem nie ma niedźwiedzia, żeglarze poszli do stacji.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-16

Miejscowa załoga przyjęła ich bardzo serdecznie ciastem i herbatą. Oprowadzili po bazie i okolicy, aby pokazać krzyż okraszony tabliczkami wspominającymi tych, którym udało się bądź nie przeżyć różne arktyczne przygody. Żeglarze zobaczyli też znajdującą się obok chatkę Banachówkę będącą prawnie chronionym zabytkiem i posterunek norweskiej policji, w którym zamiast dwóch tygodni, funkcjonariusze wytrzymywali najwyżej dwa dni. Podczas wizyty odbyła się też wymiana pamiątek i wpis do księgi pamiątkowej, wykonany pięć lat po poprzedniej wizycie Panoramy w tym miejscu, z dokładnością do jednego dnia.

Po nocy spędzonej głębiej w Hornsundzie żeglarze ponownie odwiedzili Polską Stację Polarną. Przekazali jej mieszkańcom upragnione gąbki do mycia naczyń, których nie przywiózł przypływający co pół roku statek z zaopatrzeniem. Jacek ponownie wpisał się do księgi gości, wszak robił to już pół dekady temu, a później zapolował na renifery swoim Nikonem. Reszta załogi zajęła się głaskaniem psów. Każdy z trzech pieszczochów liczył ruchy rąk na puszystej sierści, sygnalizując głośnym wyciem zazdrość wobec swoich kompanów cieszących się większym powodzeniem.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-17

Marta zaś chciała poznać swoją imienniczkę. Przed wyprawą wśród załogi rozniosła się plotka, że jedna z dwóch amfibii służących na stacji nosi to właśnie imię. Rzeczywistość okazała się mniej spektakularna. Mianowicie, imieniem patronki sprzątaczek nazwany został emerytowany traktor, niedawno zastąpiony nowym.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-18

Ciężko było rozstać się z Hornsundem. Nie tylko z powodu gościnności jego rezydentów. Neptun spłatał nie lada figla męskiej części załogi. Powrót pontonem na jacht odbywał się w dwóch turach. W pierwszej Adam dziewczęta zostały odwiezione przez Adama, któremu nie sprawiło to żadnej trudności. Na lądzie zostało trzech chłopa i Agnieszka. Nagle Neptun tak świstnął, że trzech dorodnych wioślarzy miało duży problem, żeby utrzymać wysokość względem wiatru, nie mówiąc już o trafieniu w Panoramę. Z pomocą przyszedł Marek, rzucając przywiązane liną koło ratunkowe, po złapaniu którego Agnieszka i Olek przyciągnęli trzy truchła do burty jachtu. Dopiero przepyszne ciasto Basi pozwoliło im wrócić do siebie i przygotować jacht do żeglugi przy stanie moża 7B.

Wracamy

Na mocy traktatu Spitzbergeńskiego z 1920 roku nadzór nad archipelagiem sprawuje Norwegia, ale prawa do prowadzenia badań i wydobywania złóż mają wszyscy sygnotariusze. Jednak surowe warunki i rozwój technologii powodują, że wykopywanie węgla zgrabiałymi od zimna rękami nie jest przedsięwzięciem kuszącym którekolwiek z państw świata. Nie dotyczy to Rosjan. W wybudowanym przez nich Barentsburgu praca wre w najlepsze. Osada powstała z typowym dla tego narodu rozmachem. Od nabrzeży, przez infrastrukturę kopalni, pomnik Lenina, po górujący nad miasteczkiem napis „Pokój światu”, przy którym hollywoodzki odpowiednik wydaje się wątły jak obecny stan finansów wuja Sama, wszystko manifestowało, kak balszoja jest Rossija.

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-19

Svalbard_2011_Relacja_z_zeglarskiej_wyprawy_na_Spitzbergen-20

Mieszkańcom miało tu niczego nie brakować. Nie brakowało zwłaszcza tym równijeszym, o czym świadczy pozostawiona do podziwiania przez turystów jednostka, której bliżej do samolotu, niż do łodzi. Jej lotniczy silnik na pewno nie był zasilany miejscowym węglem, a hektolitrami przywiezionej z oddali benzyny. Jest tu cerkiew, skansen, hotel, szpital i centralny plac. Nic więcej nie trzeba. Ci, którym trzeba jeszcze zaopatrzenia w żywność, wynieśli się stąd u schyłku Związku Radzieckiego, kiedy statek, który przypłynął po węgiel przywiózł w zamian tylko powietrze, które akurat na Spitzbergenie jest najwyższej jakości. Lokalesi wsiedli więc na pokład i jak niepyszni wrócili do ojczyzny. Powód takiego obrotu rzeczy, jak to zwykle w tym kraju, nie są znane. Mówi się, że węgiel był sprzedawany nie tylko na prawo, ale też na lewo, w co łatwo uwierzyć, ale istnieje też teoria, że zajęci pieriestrojką „ci na górze” zapomnieli o mieszkających na Svalbardzie paru tysiącach towarzyszy. Miasto sprawia wrażenie opuszczonego i zapomnianego, zwłaszcza przez centralę, ale kopalnia wciąż działa, a na ulicach można spotkać ludzi, takich jak Jurij. Ten Ukrainiec porzucił na dwa lata rodzinny Kowel by wyżywić rodzinę, względnie zdobyć sławę w Longyearbyen, gdzie portrety górników zdobią ściany baru. Jurij wykonał rundę honorową na cześć wrocławskich żeglarzy swoją ciężarówką. Ucieszył się, że widzi Polaków, acz przyznał, że taka okazja trafia mu się w miarę regularnie.

               Nieubłaganie nadszedł moment, kiedy Bolek ze swoją załogą dokonali abordażu na Panoramę. Dwutygodniowa podróż w czasie, niesamowitej przestrzeni i wgłąb siebie dobiegła końca. Powrót do rzeczywistości ułatwił Dawid, okazując sławną polską gościnność, zapraszając żeglarzy na pizzę w swoim mieszkaniu w Longyearbyen. Ledwie miesiąc wcześniej spakował swój dobytek w Oslo i wraz z nim wsiadł na Panoramę, aby wysiąść tutaj, czyli tam, czyli na końcu świata.

               Panorama stoi na kobyłkach w Trzebieży, sztormiaki wiszą w szafach, a zdjęcia w internetowych galeriach. Natomiast w powietrzu wisi jedno ważne pytanie. Zajebiaszczo.

– Jacku, co będziemy robić w tym sezonie?

– Dokładnie to, co robimy w każdym. Opływać świat.

tekst i zdjęcia: Adam Lenartowski

FOTO RELACJA Z REJSU. Zdjęcia autorstwa Jacka Guzowskiego i Wojciecha Pasiecznego: