Ruszyliśmy w podróż na kółkach. Trasa wydawała się krótka – jak poprzednio ok. 2 tys. km. Pierwszym postojem był pominięty Narwik. Droga wiodła przez skaliste góry, krętymi ścieżkami, pokrytymi karłowatymi drzewami (duża wysokość i niska temperatura). Do miasta trafiliśmy po kilkugodzinnej podróży, tylko na krótką chwilę – warto jednak odwiedzić miasto boju polskich żołnierzy i poznać tę historię. Trzeba tu wrócić, bo na to trzeba co najmniej jednego dnia.
Potem podróż kresami zamarzniętych jeszcze jezior, Po ulicy szwendały się renifery a góry podziurawione były licznymi tunelami.
Gdy dotarliśmy do Lulea kraj zamienił się w szwedzkie równiny. Na drodze trzeba było tylko pilnować radarów. Bez przerw dotarliśmy do mostu/tunelu łączącego Szwecję i Danię.Potem trasa do Gedser i prom do Rostoku.
Teraz, z głową pełną marynarskich myśli o 0330 dotarliśmy do ciemnego domu – już koniec nocy polarnych, a szkoda. Tym razem do przejechania było około 3 tysiące km – prawie dwa dni i trzeba wrócić do rzeczywistości z bajkowego świata.

Jacek