Środa 29 maja – Czwartek 30 maja,
Nie ma właściwie o czym pisać w kwestiach żeglarskich – kolejny port etapowy, czyli Bagenkop, został osiągnięty planowo i bez żadnych problemów. Co prawda, stojąc na deszczu przy sterze odczuwamy trochę dyskomfort, ale tak to już w życiu jest, że jedni muszą przeorywać Bałtyk, żeby inni mogli sobie po’Azory’ować…
Jako wynagrodzenia za to oranie, Załoga przyznała sobie samowolnie premię w postaci wszelkich przyjemności gastronomicznych. Załoga sobie przyznała, Kapitan zaakceptowała, a załogant Zeb wykonuje. A że mu dobrze idzie, to wszyscy są zadowoleni. Podobno doszło na tym polu do pokątnych uzgodnień, zgodnie z którymi Zeb sprzedał swoje obowiązki przy zmywaku za ceną zarządzania w kambuzie. Ale może to są tylko pogłoski. Wracając do meritum to np. wczoraj, pomimo dosyć ciężkich warunków, mieliśmy naleśniki po cesarsku w dwóch sesjach: w sesji obiadowej i kolacyjnej. Co prawda, ze względu na kryzys ogólnoświatowy, o którym już było pisane, zbrakło rumu do namoczenia rodzynek oraz waniliowego sera pomieszanego z utartymi z cukrem żółtkami, to jednak naleśniki z samymi rodzynkami też były wyśmienite.
Dziś z kolei, prosty marynarz o wdzięcznej ksywce Misiu-Pysiu, stanął z Zebem w konkury. Zaraz po wyśmienitym obiadku w ruch poszedł prodiż i chwilę później po całym porcie rozszedł się oszałamiający zapach pieczonego biszkopta. Zapach ten co prawda chwilę później zmienił się w taki trochę ciemniejszy, czy może nawet spalony, ale Misiu-Pysiu się nie poddaje – aktualnie piecze się kolejna porcja, a ten „niby-spalony” został pożarty przez załogantów pod wiadomym dowództwem. Zdradzę tajemnicę, że na biszkopt czekają truskawki oraz rozpuszczona galaretka… stany gastronomiczno-orgiastyczne gwarantowane. Ale nie będę już Was męczył dalszym, smakowitym opowiadaniem bo wiem, że to boli.
Żeby nie było tak słodko to chciałem poinformować również o małym zgrzycie. Otóż dziś wcześnie rano naszą panią Kapitan naszła ochota, Wielka Ochota, na smakowitą, poranną kawkę z mleczkiem. Problem polegał na tym, że tego cholernego mleka Pani Kapitan nie mogła znaleźć. Wachtowi załoganci widząc cierpienie w oczach szefowej porzucili swoje obowiązki i rozpoczęli poszukiwania. Kiedy była już bliska decyzja o nurkowaniu w wodach zęzowych, przebudzony i zdegustowany hałasami załogant Zbychu, poszedł do lodówki i przyniósł najbardziej upragniony produkt dzisiejszego poranka – nietknięty kartonik skondensowanego mleczka „Łowicz” … Swoją drogą no to co za d***l wsadził do lodówki zamknięty kartonik mleczka ???!!!
No i tak właśnie upływa nam czas na dzielnym jachcie Stary.