Sobota 1 czerwca – Niedziela 2 czerwca,
Tym razem, w odróżnieniu od wcześniejszych doniesień, jest parę rzeczy do opisania w tematach żeglarskich.
Po pierwsze wszyscy uczestnicy naszego rejsu po raz pierwszy przepłynęli Kanałem Kilońskim – to było ciekawe doświadczenie. Oprócz ładnych widoków oraz charakterystycznego, uporczywego zapachu niemieckiego rolnictwa, pozostaną nam również w pamięci bezskuteczne próby zapłacenia gdzieś stosownej opłaty kanałowej. Z tego powodu, że jej nie uiściliśmy, odczuwaliśmy zbiorowe wyrzuty sumienia. Te wyrzuty wzmogły się,kiedy po wyjściu z kanału dwukrotnie podpłynęli do nas niemieccy policjanci i coś nam chcieli powiedzieć, ale mieli chyba uszkodzony megafon (radia jakoś nie chcieli używać) – za cholerę nie mogliśmy się dogadać. Ponieważ nie zaczęli strzelać, to uznaliśmy w końcu, że ich próba kontaktu była raczej wyrazem troski o nasze bezpieczeństwo ze względu na trudne warunki pogodowe, niż akcją egzekucyjną naszych zaległości w opłatach kanałowych.
Po drugie – warunki po wyjściu z kanału okazały się dokładnie takie, jak przewidziała Pani Kapitan. Wprawdzie do Cuxhaven jest „rzut kamieniem’, ale wiatr był koło 7’ki i to prawie dokładnie w mordę. Gdyby nie trafne obliczenia naszego Dowództwa w kwestiach pływów i prądów to mielibyśmy problemy przebić się naszym statkiem do planowego portu. Ta siła wiatru to chyba graniczna prędkość przy której dzielny „Stary” może płynąć pod wiatr na silniku. Obserwowane były zerowe odczyty prędkości względem wody… gdyby nie sprzyjający prąd to byłby problem – trzeba by było wracać do śluzy.
Po trzecie – te ciężkie warunki, o których pisałem spowodowały, że zmieniliśmy plany nocowania w marinie i wpłynęliśmy do pierwszego z basenów portowych w Cuxhaven. Okazało się, że to jakiś smutny przemysłowy basen z kilkoma pomostami dla jachtów schowanymi gdzieś w kącie. Ten basen nazywa się „amerykański”, to pewnie pamiątka z czasów transatlantyków, które swego czasu odpływały właśnie z tego miejsca do Ameryki. Kiedy już stanęliśmy w końcu, na zdwojonych ze względu na wiatr cumach, pierwszą myślą było wynosić się stąd, jak tylko się poprawi choć troszkę pogoda.
Ale rano przyszedł Haffenmaister – oprócz tego, że sam był bardzo sympatyczny, to kwota która musieliśmy mu uiścić za nasz pobyt okazała się również miła poprzez swoją niewielką wysokość (17 EUR za dobę). Ale to nie koniec przyjemności. Otóż skierował nas na ulicę z dziesiątkami rybnych restauracji i sklepów (to już koniec wątków gastronomicznych na dziś), z której to oferty skwapliwie skorzystaliśmy, prowadzeni głównie specyficznymi „rybikami” w oczach naszej Pani Kapitan. Zaoferował jeszcze coś bardzo specjalnego: zaprosił nas do skorzystania z pomieszczeń klubowych, właśnie oddanych do użytku parę tygodni temu. Okazało się, że te kilka pomostów w basenie to dzieło grupy właścicieli jachtów zrzeszonych w miejscowym klubie wodniackim. Najpierw były pomosty, a teraz właśnie zakończyli adaptację na swoje potrzeby piętra w jednym z budynków dawnego pasażerskiego terminalu. Klubowicze stworzyli sobie tam niezwykle ciepłe gniazdko; kuchnia, salon, łazienka, biuro – wszystko nowiutkie i pachnące i właściwie takie jak w domu, a może i lepiej. Nawet pełne lodówki piwa, wina i innych napitków pozostawionych nam do dyspozycji – jedynie to, że za to piwko trzeba było zapłacić dobrowolnie do stosownej skrzyneczki przypominało nam, że jednak w domu nie jesteśmy. A ceny – takie jak w markecie!
Jak tu jutro wypływać z takiego miejsca?
Ze spraw pozażeglarskich, informujemy że dziś obchodziliśmy urodziny Załoganta Zeba, pierwszą z wielu imprez planowanych na „Starym”. Urodziny odbyły się w pomieszczeniach klubowych wodniaków z Cuxhaven. Było upieczone na naszym jachcie ciasto z truskawkami, wspólne śpiewanie i wiele dodatkowych atrakcji.