Dzisiaj sporo się działo, jednak rozpocznę opowieść od smakołyku, o którym nie wiem, czy już pisałem. Niedzielnego wieczoru, jak w dniu świętowania, nie ominęła nas rozkosz smaku. Wieczorem została podana z pieca jachtowego szarlotka pieczona przez załogę, serwowana na gorąco z gałka lodów, których niestety zabrakło, bo w Brunsbüttel w niedzielę sklepy były zamknięte (Biedronka jeszcze to nie doleciała).
Poniedziałkowego ranka, o godzinie 0600 nastąpiła próba uruchomienia silnika, lecz prądu było za mało (brak podłączenia w marinie przy śluzie Brunsbüttel) i po przestawieniu na cumach jachtu do działającego kontaktu ruszyliśmy o 1000. Droga przez kanał była jak po mazurach. Płaska woda, jachty od czasu do czasy czy stalowe kolosy przechodzące obok – niektóre z zakazem palenia (chyba pełne gazu), a promy dla samochodów są nawet zawieszone na linach pod mostem.
Do mariny w Rendsburgu dotarliśmy po obiedzie i ruszyliśmy na miasto po zakupy i pooglądać starocie dawnych mieszkańców tego terenu. Jutro planowane wyjście z kanału. Pogoda, jak na razie, letnia – a raczej gorąca. Wszystkie rzeczy po mokrym północnym już przeschły.