Po lutowym dwutygodniowym rejsie na Pogorii po Morzu Liguryjskim m.in. z Remikiem Trzaską, przyszedł czas na prawdziwy początek sezonu żeglarskiego. W tym roku zaczynam od Norwegii na przepięknym szpicgacie, małym keczu Fri. Płynę z współwłaścicielem jachtu, kapitanem Jackiem Pasikowskim, jego małżonką Anią i znanym przestawicielem wrocławskiej palestry, Krzyśkiem Bonarem. Jacek był gościem na jednym z naszych Czwartków Klubowych dwa lata temu. O Fri można poczytać na jej stronie internetowej www.fri.info.pl
Ania i Jacek wyjechali samochodem na Fri już w ubiegłym tygodniu wioząc ze sobą cały nasz dobytek. My z Krzyśkiem dolecieliśmy samolotem w środę 16 maja popołudniu do Bodo dokupując po drodze w sklepach wolnocłowych to i owo. Norwegia w połowie maja okazała się słonecznym krajem z temperaturą w okolicach 10 st. C.
Plan naszego rejsu kończyć się ma w Trondheim w poniedziałek 28 maja, więc postanowiliśmy wyruszyć niemal natychmiast, czyli w czwartek 17 maja. Obudziliśmy się już ok. godz. 1000 i stwierdziliśmy, że coś jest nie tak. W trakcie śniadania, dokładnie o godz.1200 zaczęto nas ostrzeliwać. Mając wcześniejsze doświadczenia z Murmańska i widząc przy kei wielki rosyjski krążownik Admirał Jakiśtam nie zdziwiłem się zbytnio. Rzeczywistość okazała się jednak inna. Otóż 17 maja, to w Norwegii Święto Konstytucji i właśnie dano 12 wystrzałów z armat z ruin starej twierdzy. Wzięliśmy udział w uroczystościach. Pół miasta chodziło w strojach ludowych, grała orkiestra dęta, ludzie tańczyli w porcie, oficjele wygłaszali przemowy. My fotografowaliśmy.
Po godzinie 1400 wyszliśmy z Bodo w kierunku południowym popędzani drobnym wiaterkiem od rufy. Sielanka. Wieczorem stanęliśmy w malutkim porciku na wyspie Sorfugloy (wszystkie „o” przekreślone), gdzie byliśmy pierwszym jachtem i pierwszymi gośćmi w tym roku. Liczba domów ok. 40, liczba aktualnie tam przebywających, to 3 osoby. Z nami 7. Na Sorfugloy jest park narodowy, bo to miejsce lęgu paffinów, czyli maskonurów. Nie widzieliśmy ich, bo się właśnie lęgły.
Następnego dnia, w piątek 18 maja, w strugach deszczu i na końcu gradu, klucząc wśród niezliczonych wysp, wysepek i kamieni, kompletnie przemoczeni, ale szczęśliwi, dopłynęliśmy do osady Halse w zatoce Halsebukta u wejścia do Holansfiordu. Stąd mamy zamiar w sobotę dostać się pod spływający niemal do samej wody lodowiec Svartisen.
Bolek Rudnik