Wczoraj, mimo relatywnie sporego zanurzenia oraz gabarytów jachtu, zawinęliśmy do najmniejszego portu Azorów – Lajes do Pico. Podejście wiedzie między skałami częściowo zatopionymi pod powierzchnią, częściowo wynurzającymi się nad nią w postaci poszarpanych grzebieni lawy. Nad miasteczkiem góruje prawie idealny stożek wulkanu o nazwie Pico – czyli po prostu Szczyt. Mimo udanego manewru wejścia port okazał się dla nas zbyt mały z powodu braku miejsc (nie udało się nam ustalić strategii z Hafenmajstrem jeszcze z morza, ponieważ jego radio milczało mimo naszych nawoływań). Na podkreślenie zasługuje jednak fakt ogromnej życzliwości wszystkich władz portowych, z którymi mamy tutaj do czynienia – wszystkie formalności odbywają się błyskawicznie i bez trudności, a ludzie są niezwykle życzliwi. Wieczorem wzięliśmy udział w Mid Atlantic Fiesta sycąc się owocami morza, miejscowymi napojami niecałkiembezalkoholowymi oraz wyspiarską muzyką wykonywaną na żywo.
Pozdrowienia,
Łukasz