Nie zrażając się brakiem miejsca w Lajos przeszliśmy na sąsiednią wyspę Faial do Horty, znanej jako najczęstszy port przystankowy dla jachtów zmierzających z Europy północnej lub Gibraltaru na drugą stronę Atlantyku – do Nowego Jorku, w rejon Zatoki Meksykańskiej lub na południe do Brazylii i Argentyny. Duża marina ze znakomitą organizacją i zapleczem okazała się bardzo gościnna. Z samego rana wybraliśmy się promem z powrotem na wyspę Pico, gdzie wesoły taksówkarz, rodowity Nowojorczyk, który osiedlił się na Azorach wiele lat temu, zabrał nas do schroniska u stóp wulkanu. Tu rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę na liczący ponad 2350 m stratowulkan – Ponta do Pico – najwyższą górę na terytorium Potugalii. Szczyt od rana tonął w chmurach, więc gdy po 4 godzinach wspinaczki po zastygniętych potokach lawy znaleźliśmy się na szczycie ukazał nam się widok przypominający fotografie z najwyższych szczytów Ziemi – skalisty stożek pod naszymi stopami, kilkaset metrów poniżej morze chmur, a nad naszymi głowami błękit nieba i palące słońce.
W prześwitach między chmurami widać było fale Atalntyku i gdzieniegdzie skrawki porośniętej egzotyczną roślinnością wyspy. Powrót okazał się jeszcze bardziej wyczerpujący ze względu na duże nachyleniu terenu, a skała wulkaniczna okazała się niezwykle szorstka – spora część naszych vibramów została na stromych lawowych zboczach.
Pozdrowienia,
Łukasz