9 czerwca 1978r – Stocznia Jachtowa im. Leonida Teligi w Szczecinie. Przygotowania do wodowania. Bagatela jeszcze na stoczniowym wózku – na pokładzie Henryk Płoszański

Sezon 1978 zaczęliśmy stosunkowo późno. W połowie maja Ballada (Arcturus II) i Nereus (Nefryt) – nasze dwa jachty morskie i zatokowy Urwis (Necko), po zimowej konserwacji we Wrocławiu, czekały na transport do Szczecina.

Tu małe sprostowanie do materiałów historycznych traktujących o Jacht Klubie AZS Wrocław, w których podaje się (sam również błędnie podawałem), że Nereusa pozyskaliśmy w 1978roku. Nie znam dokładnej daty, lecz na pewno nie był to rok 1978. W mojej książeczce żeglarskiej figuruje bowiem w 1977 roku, sierpniowy rejs na Nereusie po zatoce gdańskiej  a na pewno nie był to jego pierwszy sezon… Tyle tytułem sprostowania.

Aby przybliżyć atmosferę i warunki w jakich uprawialiśmy żeglarstwo morskie w latach siedemdziesiątych,  trzeba wspomnieć, jak w ogóle było możliwe wykonywanie zimowych remontów jachtów morskich, przy wykorzystaniu klubowego zaplecza oraz licznych i chętnych do pracy rąk członków klubu, w odległym o ponad 500 km od morza, Wrocławiu.

W latach 70-tych mieliśmy wsparcie, mającego swoją siedzibę we Wrocławiu, Przedsiębiorstwa „Żegluga na Odrze”. Lokalny patriotyzm, poparty lobbingiem naszych członków, będących pracownikami tego przedsiębiorstwa – (np. Jerzy Janusz Sydow, nasz kapitan i jednocześnie redaktor pisma wydawanego przez „Żeglugę na Odrze”) sprawiały, że odrzański przewoźnik wspomagał nas w transporcie jachtów, nie biorąc za to ani grosza. Do tego celu wykorzystywane były barki przewożące węgiel lub granulat, wzbogaconej rudy żelaza. Granulat, z powodu dużego ciężaru nasypowego, wykorzystywał dopuszczalną nośność barki, zalegając tylko na jej dnie, dzięki czemu pozostała objętość barki mogła być zagospodarowana przez nas. Byliśmy zatem wożeni, niejako przy okazji, zaś nasze koszty ograniczały się do załadunku dźwigiem we Wrocławiu i rozładunku w Porcie Szczecin.  Załadunek jachtów rozpoczynała zawsze brygada ochotników z szuflami. Ich zadaniem było wykopanie dołków, mieszczących kil każdego z jachtów. Przy okazji można było się przekonać empirycznie jak wielki ciężar właściwy ma ruda żelaza. Do dźwignięcia, wypełnionej rudą, szufli  trzeba było silnego chłopa.

Jachty płynęły do Szczecina, gdy tylko Odra stawała się żeglowna.   Wody nie mogło być ani za mało – bo wówczas żegluga ustawała, ani za dużo – ponieważ przy wysokich stanach istniało ryzyko, że kosz dziobowy Ballady zaczepi o któryś z mostów.

Ballada, Nereus i Urwis, po załadunku na barkę odpłynęły na osobowickie zimowisko barek, gdzie czekały na swoją kolej – t.j. na pchacz, który zapcha barkę do Szczecina, a my z Igorem – moim „od zawsze” przyjacielem i towarzyszem niezliczonych rejsów, wróciliśmy do skryptów, wkuwać do ostatniego egzaminu. Byliśmy wówczas studentami IV roku Politechniki.  Nauczyliśmy się tak organizować sobie sesję, że wszystkie egzaminy zdawaliśmy w tzw. „terminach zerowych”. W ostatnich dniach maja byliśmy już wolni, mając w perspektywie 4 miesiące żeglowania. Najpierw jednak wyruszyliśmy do Szczecina aby odebrać nasze jachty, otaklować je i przygotować do sezonu.

Czekając na barkę, wałęsaliśmy się po Stoczni jachtowej im. Leonida Teligi, gdzie od samego czytania nazw jachtów, z których każdy był świadkiem lub twórcą historii polskiego żeglarstwa, bolała głowa. Barka wciąż nie nadchodziła.  Tak zastał nas w Szczecinie 9 czerwca 1978r. Tego dnia miało miejsce szczególne wydarzenie w dziejach JK AZS Wrocław.

Do Szczecina przybyła  wieloosobowa delegacja, złożona z kadry kapitańskiej i członków zarządu. Wśród tak dostojnego grona, my dwaj – członkowie klubu z zaledwie 1-rocznym stażem – trzymaliśmy się, z szacunkiem, na uboczu.

Delegacja zameldowała się w Stoczni jachtowej im. Leonida Teligi w Szczecinie gdzie miał się  dokonać odbiór, nadanie imienia i wodowanie naszego nowego jachtu klubowego. Była to Bagatela – eksportowy egzemplarz jachtu typu Carter 30.

Bagatela na pochylni – ostatnie przygotowania

Bagatela, już od rana, stała dumnie na pochylni, ubrana w białą sukienkę żelkotu, błyszczącego tak, że można było się w nim przeglądać i w pełnej gali flagowej. Wyglądała prześlicznie. Nie mogliśmy uwierzyć, że już wkrótce wyruszymy na tym cudeńku w morze.Jacht zakupiony został dzięki staraniom zarządu Klubu, oraz dzięki poparciu i znacznemu wkładowi finansowemu Urzędu Wojewódzkiego we Wrocławiu.  Poparcie to było o tyle niezbędne, że w czasach – gdy cała produkcja Stoczni kierowana była na „zachód”, w celu pozyskania dewiz niezbędnych z kolei do utrzymania produkcji,  aby pozyskać jacht „na rynek krajowy”, trzeba było sobie takie mocne poparcie zapewnić.

Ceremonia wodowania i chrztu przygotowana została niezwykle starannie. Najpierw były przemówienia, podziękowania, oklaski. Następnie, j.k.ż.w. Karmena Stańkowska – Matka chrzestna Bagateli, jak to jest w zwyczaju, rozbiła o zwisającą u burty kotwicę, butelkę radzieckiego szampana, wypowiadając standardową formułę: „Płyń po morzach i oceanach świata …”. Jacht ruszył po pochylni, zanurzając się stopniowo, aż wreszcie po raz pierwszy zakołysał się na wodzie, co widzowie na brzegu skwitowali gromkimi brawami.   Gdy brawa ucichły, akcja jakby nieco zwolniła tempo. Widzowie stali na brzegu patrząc na jacht a  jacht kołysał się swobodnie, lekko dryfując na słabiutkim wietrze …  Po dłuższej chwili, wśród ciszy, która zapanowała na brzegu, dał się słyszeć głośny szept –pytanie – wypowiedziane przez jednego z naszych najznamienitszych kapitanów, w osobie Wacka Petryńskiego :  „ – ehmm… przepraszam – ale czy ktoś jest na jachcie ???”

Na jachcie nikogo nie było – ten drobny szczegół umknął uwadze organizatorów. Sytuację uratował przytomny, stoczniowy bosman, który z pomocą bączka dostawił jacht do kei.

18 maja 2012 Trzebież – jak na kobietę w swoich najlepszych latach przystało, Bagatela wygląda świetnie, czarując i wabiąc na pokład… Jest to głównie zasługa członków naszego Klubu: Agaty Łukasik, Jagody Korek i Macieja Korka. Dziękujemy Wam – możecie być dumni z efektu swojej pracy.

Całe dostojne towarzystwo zapakowało się na pokład, w liczbie dwukrotnie przekraczającej dopuszczoną przez Kartę bezpieczeństwa ale, że przeszło połowę załogi stanowili  jachtowi kapitanowie żeglugi wielkiej, spuśćmy litościwie na ten fakt zasłonę milczenia.

Jacht z rozradowaną załogą odpłynął do portu jachtowego na Golęcinie, gdzie wieczorową porą odbył się uroczysty bankiet. Świętowano do białego rana. Było hucznie i tak wesoło, że jak wieść niesie,  nad ranem, kolega X, ugryzł kolegę Y w łydkę …  uczestnicy pewnie wiedzą jak to było  …  a może to tylko złe języki…

Niestety nie braliśmy udziału w tej uroczystości, ponieważ tuż przed oddaniem cum w Stoczni Teligi nadeszła wiadomość, że barka, z naszymi jachtami, wpłynęła właśnie do Szczecina. Ruszyliśmy więc niezwłocznie tramwajem na spotkanie z barką,  jachtami i ze znanym z niezwykłego temperamentu kapitanem Rainerem Pietrasikiem, który, gdy dotarliśmy na miejsce, już dowodził rozładunkiem, przejmując, w międzyczasie, swoim zwyczajem, dowództwo nad jachtami, barką, pchaczem i dźwigami  …

Wydarzenia, które późnej nastąpiły były niezwykłe i przyniosły nieoczekiwane skutki …. ale to już zupełnie inna historia…

/J.G. 2012/