00 piątek – 20.07
Rejs, jak co roku, rozpoczął się od gonitwy. Z pracy wróciłem dopiero o 17.00, a o 19.00 był zaplanowany start. Do Berlina wyjechaliśmy dopiero po 21.00. Droga była powolna, z ograniczeniami prędkości, na niemieckich autostradach, do 60 km/h. Jak na rejsie z lat ubiegłych pierwszy nocleg był dopiero o pierwszej nad ranem na w Panoramie.
01 sobota – 21.07
Z poprzednią załogą spotkaliśmy się dopiero w samo południe, jednak na planowaną długą trasę wyszliśmy z mariny już o 16.00. Początkowa droga baksztagiem, potem półwiatrem przeszła w bajdewind, by na koniec z mordewindu przejść na dieselgrota. Do planowanej mariny KALVEHAVE niestety nie doszliśmy. O pierwszej w nocy, w zatłoczonej marinie SANDVIG HAVN przycumowaliśmy przy burcie, jako trzeci jacht z kolei.
02 niedziela – 22.07
Z samego rana wyszliśmy w morze do LOHALS HAVN, gdzie miała na nas czekać pyszna kolacja w na drugim końcu wyspy Langeland w Laxtonvej i miękkie łóżka, by nabrać siły na dzień następny. Droga, niestety, przeszła na silniku. Jazda przy wietrze jeden w skali Beauforta z kierunku bajdewind praktycznie wykluczała żagle – podróż musiałaby trwać wówczas kilka dni. Po drodze, pomiędzy wyspami Halvehave a Koster Land mijaliśmy mosty – jednego nawet nie było na mapie Navionicsa, chociaż kupiłem je trzy miesiące temu. Do LOHALS HAVN dotarliśmy o 2030. Potem podróż samochodem z Anią i Kają do Laxtonvej, prysznic i pyszna zakrapiana kolacja przed snem w miękkich łóżeczkach (każdy osobno).
03 poniedziałek – 23.07
Ponieważ staliśmy przy burcie starego, drewnianego jachtu, po porannym śniadaniu wróciliśmy do LOHALS HAVN, by o 930, zgodnie z naszą obietnicą złożoną rodzinie na jachcie, do którego przycumowaliśmy, ruszyliśmy w drogę. Plany były różne, w zależności od kierunku i siły wiatru – we czwartek wieczorem powinniśmy dotrzeć do Goetheborga. Przy słabym wietrze, sięgającym do do 2B dotarliśmy o 1830 do mariny BALLEN z myślą, że o tak „wczesnej porze” będzie dla nas miejsce przy kei. Niestety, teraz rozpoczną się sezon urlopowy dla Duńczyków i Szwedów, jachty był zacumowane burtami i udało się nam znaleźć dobre miejsce, jako szósty jacht z kolei – druga na ląd, pokładami, była długa. No cóż, pogoda jak na Majorce przyciąga setki osób. Po trzecim dniu żeglugi załoga ma już dosyć słońca i błaga Neptuna o chłód i wiatr. Posłuchania niestety brak – może z powodu braku dzielenia się z nim napojem, którego ze względów obyczaju nie wymienię.

04 wtorek – 24.07

Dzień rozpoczął się wcześniej, bo sąsiednie jachty miały zamiar odejść. Na początek dnia doznałem szoku. Po sprawdzenia poziomu paliwa okazało się, że spaliliśmy już ponad 30 litrów. Po zatankowaniu ruszyliśmy w morze… na silniku, by po trzynastej, na krótką chwilę doznać szczęścia. Na falach pojawiły się pierwsze grzywy i, z niedowierzaniem załogi, postanowiłem postawić żagle. Po pół  godziny mieliśmy już ponad sześć węzłów fordewindem. Genua, ze spinaker bomem, pracowała świetnie. Szczęście niestety długo nie trwało. Już przed piętnastą zaczęło kręcić i skończyło się na słabym półwietrze – nie należy narzekać. Do Bonnerup dotarliśmy o przyzwoitej porze. Została jeszcze morska kąpiel, własny obiad w pomieszczenia dla żeglarzy i spotkanie z duńskimi żeglarzami zabrali ptaka – psa w kapoku już widziałem, ale ptaka żeglarza jeszcze nie.