Serdecznie zapraszamy na klubowy rejs sylwestrowy na s/y Pogoria. Pomysł powstał parę lat temu, został zrealizowany z powodzeniem i warto go powtórzyć.
Impreza nosi nazwę „Fajerwerki na rei part. 2”.
Zachętą może być artykuł naszego klubowego kolegi Adama Lenartowskiego, który opisał całą wyprawę dla gazety „Szkwał” (artykuł poniżej).

TERMIN:
Wyjazd autokarem z Wrocławia w poniedziałek 26 grudnia, powrót też autokarem we Wtorek 03 stycznia. Od wtorku 27 grudnia do poniedziałku 02 stycznia zaokrętowani będziemy na pokładzie Pogorii.
Finanse:

Kapitanem będzie kpt. Krzysztof Jamrozik, kadrę oficerską będą stanowić nasi koledzy i koleżanki z Klubu. Trasa rejsu będzie przebiegała po akwenie Morza Liguryjskiego.
Zdjęcia z poprzedniej edycji „Fajerwerek na Reji” :
https://www.jachtklub.wroclaw.pl/galeria/fajerwerki-na-reji-sts-pogoria-rejs-sylwestrowy-2012/

KOSZT:
Całkowita cena rejsu z dojazdem, prowiantem, paliwem, opłatami portowymi itp. wynosi 1950 zł, osoby w wieku poniżej 25 lat płacą o 200 zł mniej.

Harmonogram wpłat:
500 zł – zaliczka przy zapisie
800 zł – do końca września
650 zł – do końca listopada.

Ilość miejsc ograniczona, proszę o szybkie decyzje.

Zgłoszenia: Karol Boroń <karolboron@gmail.com> tel: 604108143

Wpłaty należy przelewać na konto Jacht Klubu Wrocław

adres korespondencyjny: ul. Legnicka 65, 54-206 Wrocław
nr konta bankowego: 78 2490 0005 0000 4530 5776 4021

Członkowie Jacht Klubu Wrocław wielokrotnie pokazywali chęć wspólnego spędzania czasu. Od sześćdziesięciu lat spotykają się przy Wybrzeżu Wyspiańskiego, zarówno na czwartkowe pogaduchy jak i pracę przy wspólnym sprzęcie. Jak to niedawno określił jeden z doświadczonych klubowiczów, „zawsze był powód żeby się spotkać”. Jednak ta duża grupa ludzi nie miała nigdy okazji robić razem tego, co ich połączyło – żeglować. Po prostu, niewiele jest jachtów, które mogą pomieścić kilkadziesiąt osób.
Dlatego pomysł Karola, aby zorganizować rejs na żaglowcu, spotkał się z takim zainteresowaniem, że lista załogi została zamknięta cztery miesiące przed oddaniem cum. Pogoria, bo to jej cumy zostały oddane pewnego grudniowego wieczoru, skusiła nas nie tylko liczbą koi, ale także, a może przede wszystkim, ożaglowaniem rejowym. Rejs na tego typu jednostce znajduje się w marzeniach lub wspomnieniach niemal każdego zapalonego żeglarza.
Gdy autokar należący do armatora Pogorii zatrzymał się przy samej kei w Genui, można było obejrzeć pierwszy pokaz współpracy już zintegrowanej załogi. Przywieziony prowiant, przekazywany z rąk do rąk, mknął do kambuza szybciej niż żeglarz do koi po skończonej wachcie. Później przyszedł czas na prywatne sprawy, czyli rozpakowanie swoich rzeczy przy wcześniej przydzielonych przez Kapitana Remigiusza Trzaskę kojach. Kończąca rejs załoga, zgodnie z dyscypliną panującą na Pogorii, podjęła przyjezdnych obiadem, którego smak był dodatkowo przyprawiony trudami podróży.
No to do lin! Każda wachta została zapoznana z działaniem wszystkich urządzeń pokładowych. Potem przyszła pora na to, na co wszyscy najbardziej czekali, czyli na wyższy poziom klarowania żagli. Jednak najpierw trzeba było zdać egzamin z podciągania się na sznurowych drabinkach – niektórzy musieli wykrzesać nadludzkie siły, żeby trzykrotnie podciągnąć się razem z poświątecznymi odsetkami, i zostać zakwalifikowanym do pracy na rejach.
Wieczorem dwudziestego dziewiątego grudnia cumy zostały oddane. Przy delikatnym północnym wietrze Pogoria została skierowana w stronę Monaco. Dziesięcioosobowe wachty na zmianę prowadziły żeglugę, wspierając się wzajemnie podczas prac przy żaglach. Okazało się, że kilkanaście osób to wcale nie tak dużo, kiedy trzeba postawić cztery sztaksle o powierzchni dwupokojowego mieszkania. Sterowanie prawie pięćdziesięciometrowym okrętem wymaga zaś umiejętności przewidywania i cierpliwości, kiedy ruch steru jest zauważalny na kompasie po upływie ćwierć minuty. Jednak każdy początkujący żeglarz mógł liczyć na wsparcie tych, którzy się już w życiu nakręcili.
Koniec grudnia to czas, kiedy na Lazurowym Wybrzeżu panuje cisza i spokój. Jachty stoją na brzegu lub są przykryte plandekami, a deptaki świecą pustkami. Jednak słońce wydaje się nie opuszczać tego miejsca, chyba że chodzi o uatrakcyjnienie wyścigu Formuły 1 odrobiną deszczu. Ten jednak odbywa się w maju. Kapitan dał załodze czas wolny do rana, więc całą niedzielę, ostatnią w roku, można było poświęcić zabawie. Żeglarze rozpierzchli się po księstwie, spacerując wąskimi uliczkami lub oddając się hazardowi w kasynie, czasem nawet z bilansem dodatnim. Mimo wielu pokus rano załoga była w komplecie. Czas na Niceę!
Podczas postojów w portach Pogoria wzbudza duże zainteresowanie lokalnej ludności. A we Francji żeglarstwo ma długą i bogatą tradycję. Niektórym przechodniom udało się załapać na oprowadzenie po pokładzie. Trafił się nawet polski emigrant, który przyznał, że regularnie odwiedza Pogorię, gdy ta zawita do Nicei. Miasto zaś przywitało załogę siedmiokilometrowym deptakiem, malowniczym parkiem górującym nad portem i sylwestrową atmosferą – wszak był to ostatni dzień roku.
A na pokładzie trwały przygotowania – stoły w mesie uginały się coraz bardziej w miarę postępów wachty kambuzowej i sympatyków, a stoły w „klasie” ustąpiły miejsca tancerzom. O dwudziestej cała załoga spotkała się na balu maskowym zorganizowanym przez KO Monikę. Przechyły trwały do północy, kiedy to Nowy Rok został hucznie przywitany salwą honorową na pokładzie statku. Każdy każdemu dobrze życzył i pół godziny później parkiet i mesa ponownie wypełniły się dobrą zabawą. Trwała ona do ostatniego żeglarza. Rano okazało się, że maszty dalej stoją, a po sprzątnięciu confetti oczom załogantów ukazał się pokład. Wszystko było więc na swoim miejscu. Można było ruszyć na podbój Korsyki. Warto dodać, że Pogoria wyruszyła na szlak przed cumującym naprzeciwko promem, którego nazwa sugerowała ten sam kierunek. Po nocy w Monako nic nie było już wyzwaniem.
I znów za falą fala mkła. Najdłuższy przelot rejsu obnażył słaby wzrok niektórych załogantów, którzy usilnie starali się odczytać nazwę statku z pawęży, przyglądając jej się z jak najmniejszej odległości. Pozostali natomiast pracowali za dwóch, by zachowane były oczy dookoła pokładu, a sternik mógł się skupić na pracy żagli i kompasie. Frekwencja w mesie podczas posiłków nieco spadła. Ale w żeglarstwie w końcu o to chodzi, żeby wiało! Dlatego Calvi pojawiło się na horyzoncie zbyt szybko. Jeszcze nie zdążyliśmy rozwinąć wszystkich żagli!
I znów zwiedzanie urokliwego miasteczka, zakupy, plany na wieczór. Tym razem noc na kotwicy była wyjątkowo intensywna. Wiatr szarpał statkiem, więc wachta trapowa polegała na bieganiu od cumy do cumy. Na szczęście jedna z nich nie wytrzymała. Dzięki temu było mniej do poprawiania, ponadto strzępy przydały się do zabezpieczenia pozostałych lin, żeby nie przetarły się na chropowatych polerach.
Wyjście z korsykańskiego portu było najbardziej emocjonującym momentem rejsu. Pogoria napotkała wytworzone przez całonocną wichurę fale, na których bukszpryt kołysał się, będąc raz dwadzieścia metrów nad wodą, to znów metr pod. Na dziobie zaroiło się od ludzi, powstało kilka „zdjęć roku”. O dziwo, liczebność załogi nie zmniejszyła się.
Żegluga ostrym bajdewindem to fascynująca gra dla sternika. Im ostrzej, tym większe ryzyko stanięcia w łopocie, co na rejowcu wymaga zrobienia karnego kółka, aby wrócić na kurs. Jak na regatach, tylko o trzysta czterdzieści ton bardziej. Lepiej więc się skupić. Nieco pełniejszy kurs pozwala zwiększyć prędkość, jednak oddala od kierunku zadanego przez Kapitana. Jego wyjście na pokład jest więc jak komenda „ostrzymy!”
W końcu kotwica Pogorii opadła na dno zatoki przy Santa Margherita Ligure. Słońce, kawa, gwar ulicy – typowe włoskie atrakcje udzieliły się tym załogantom, którzy mieli szczęście nie pełnić tego dnia wachty bosmańskiej. Statek wymagał bowiem małej kosmetyki, żeby zostać nazajutrz przekazanym kolejnym żądnym wiatru adeptom klarowania marsli. Wieczorny spacer na silniku w kierunku największego włoskiego portu upłynął pod znakiem ostatniej wspinaczki do topu fokmasztu i zdjęć zachodzącego słońca. Część załogi planowało już wieczór w Genui, inni – następny rejs.
Nocne życie miasta w styczniu koncentruje się w starych magazynach bawełny, które po remoncie zostały przekształcone w ciąg sklepów i lokali gastronomicznych. Widok zacumowanej na końcu nabrzeża Pogorii doskonale wieńczy spacer wzdłuż portu. Reszta miasta, mimo weekendu, straszy ciszą, która po tygodniu spędzonym na statku, na którym na metr bieżący kadłuba przypada jeden żeglarz, wydaje się równie nienaturalna jak chodzenie w koszulce w styczniu.
W końcu przyszedł ten dzień, kiedy to my musieliśmy wydać obiad nowej załodze i ustąpić miejsca w kojach. Do wyruszenia w drogę powrotną pozostało jeszcze kilka godzin. Kierowcom autobusu po całonocnej wachcie należał się porządny odpoczynek. Na szczęście nasz Kapitan potrafi zorganizować czas także na suchym lądzie. Pożyczona od bosmana cuma sprawiła, że trzydzieści osób skakało przez dwie godziny, po kres wytrzymałości stawów barkowych.
Rozstanie we Wrocławiu było pełne optymizmu. Jeszcze na pokładzie Karol podzielił się z resztą załogi pomysłami na kolejny rok. Dlatego wszyscy byli spokojni, że ten rok skończymy tak, jak go zaczęliśmy nie wiadomo gdzie i na czym, ale na pewno pod żaglami!